„Na krótką metę” to cykl opisujący nasze weekendowe wypady kamperowe.
Po Sylwestrowych szaleństwach na oślim stoku w Karpaczu postanowiliśmy jednak udać się do Zieleńca. Według naszych informatorów warunki do szusowania miały być tam dobre, a zaśnieżonych tras przybywało z godziny na godzinę. Niestety, przekonaliśmy się o tym szybciej, niż mielibyśmy na to ochotę. Z parkingu przy wyciągu „Biały Jar” w Karpaczu wyjechaliśmy parę minut po 11. Świeżutki Nowy Rok przywitał śnieżeniem, które choć nie było nazbyt intensywne, to jego ciągłość spowodowała, że letnie opony zaczęły wymiękać. Za Kowarami Antonio i ja poszliśmy w ich ślady i nasze wesoło ślizgające się kampery nakierowaliśmy na Szklarską Porębę. Najwidoczniej podczas tego wypadu nie dane nam było dotrzeć do Zieleńca. W Szklarskiej Porębie zatrzymaliśmy się na przyjaźnie zamglonym parkingu przy sklepie sieci „Biedronka”.
Przy obecnym tempie rozwoju techniki i ludzkości, gdy już nawet niemowlaki – jak mój wnuczek – przesuwają paluszkami po smartfonach w poszukiwaniu kolejnego obrazka, a blogerzy na potęgę przepisują Wikipedię, o wodospadzie Kamieńczyka napiszę dość enigmatycznie. W sposób stały jest atrakcyjny, choć jednak ulega przemianom. Gdy uprzednio byłem przy Kamieńczyku, tkwiła w nim przechylona kłoda, która w 1998 roku na skutek powodzi odpłynęła w stronę kanionu. Poniższa inwentura zdjęciowa wykazuje ewidentny brak rzeczonego okrąglaka.
Po południu przy schronisku „Kamieńczyk” zebrało się całkiem sporo noworocznych turystów. Na murku przed schroniskiem zauważyłem ciekawe rozwiązanie na likwidację przykrego zapachu z obuwia.
Kamieńczyk stanowi jeden z etapów „Wędrówek z fraszką”. Duża Sztaudyngerowska Trasa Turystyczna (DSTT) okrąża miasto czternastoma oznaczonymi charakterystycznymi punktami. Motto przewodnie trasy jest wierszem kilkuletniego mieszkańca Szklarskiej Poręby, Jana Sztaudyngera – „Krajobrazy jak ziarnka”.
Kilkuletniego, albowiem poeta mieszkał tutaj w wyremontowanym przez siebie domu w latach 1946-1950. Aktualnie stan domu można określić jako zasadniczo zły, bo nie istnieje, ale miejsce jest odpowiednio upamiętnione.
Szklarska Poręba ma jeszcze jeden wodospad, na rzeczce Szklarka. Najłatwiejsze dojście doń wiedzie od strony parkingu przy drodze E 65 , ale polecam zajść go od „tyłu”. Wystarczy w centrum miasteczka odnaleźć czarny szlak i pomaszerować na wschód. Dajcie posłuch tej radzie, a znajdziecie się na Szlaku Walońskim, gdzie czeka kilka atrakcyjnych miejsc. Turystki z pewnością skierują swe kroki w stronę sklepiku przy Leśnej Hucie. Na tyłach posesji funkcjonuje najprawdziwsza huta szkła, którą można zwiedzić, a cacuszka w niej wytworzone nabyć w rzeczonym sklepie. Mężczyzn do zaułka szklarzy być może przyciągnie Potokowa Panienka, piękna rusałka.
Przy Leśnej Hucie znajduje się „Karczma Hutnika”, do której zapraszają spore rzeźby Karkonosza i jego żony, diablicy Rogatej Zuzy. Jest to miejsce chętnie fotografowane, a Zuza pozwala na zaloty.
Nieco poniżej, zza drewnianego ogrodzenia, można dojrzeć Żelazny Tygiel Waloński, skansen z urządzeniami górniczymi i hutniczymi.
Kontynuacja wędrówki czarnym szlakiem doprowadza do bardzo interesującego, acz dziwnego miejsca. Oto Stara Chata Walońska.
Interesującego, bo zarówno otoczenie, jak i nagromadzone skarby Ziemi bezwzględnie warte są odwiedzenia. Dlaczego dziwnego? Kamienna budowla stwarza solidne wrażenie starego obiektu. Jednakże fatalnie dobrany dach z blachy, a zwłaszcza cudaczna, „doklejona” konstrukcja balkonowa, skutecznie zeszpeciły całkiem ciekawą bryłę budynku. Natomiast ekspozycja zbiorów zza brudnych szyb sprawia wrażenie, hmmm …. nazwijmy to poetycko, przemijania wieków.
Wejście i zwiedzanie obiektu jest darmowe. Może warto zadysponować choć po 2 zł od osoby na „upiększenie” zwiedzania? 🙂
W środku jest sklepik z pamiątkami oraz waloński kantor, w którym dokonałem wymiany walut zamieniając banknot 50-złotowy na 3 certyfikowane monety: 1 (pierwszy) AuRun, 5 (piąty) AuRun oraz 1 Agatus. O historii powstania tych bardzo ciekawych liczmanów można poczytać tutaj.
Opuszczając budynek nad kutą bramą dojrzałem Gwiazdę Walońską oraz napis, dewizę geologów – „Mente et Malleo”, czyli „Myślą i młotem”. Są to dwa najważniejsze narzędzia pracy geologa.
Gwiazda Walońska jest symbolem Sudeckiego Bractwa Walońskiego. Składa się z sześciu mniejszych, zewnętrznych gwiazd odzwierciedlających planety, oraz większej gwiazdy wewnętrznej personifikującej Ducha Gór, Karkonosza.
Zanim szlak zakręci za chatą w prawo w las, właściciel galerii w najlepszy możliwy sposób reklamuje swój warsztat.
Waloński Krąg Pamięci dane nam było obejrzeć jedynie z mglistej oddali, gdyż znajdował się na terenie prywatnym.
Od tego miejsca można podziwiać piękno stworzone już tylko przez naturę. By w tym nie przeszkadzać – na krótką chwilę zamilknę.
Utracone podczas spaceru kalorie uzupełniliśmy w schronisku „Kochanówka” (zerknijcie na zakładkę „Panoramy”). To nadzwyczaj przytulne i przyjazne turystom miejsce ze smaczną ofertą napitków i jadła sprawiło, że nabraliśmy chęci na kontynuację wędrówki. Po uiszczeniu opłaty za wstęp do Karkonoskiego Parku Narodowego w kasie usytuowanej przy parkingu ruchliwej ulicy Jeleniogórskiej, ruszyliśmy pod górę czarnym szlakiem odnalezionym po drugiej stronie drogi. Na najbliższym rozstaju skręciliśmy w lewo definitywnie porzucając szlak okalający Szklarską Porębę, by odwiedzić Grób Karkonosza. Po smutnym stwierdzeniu, że umarł po niemiecku,
podeszliśmy na pobliski Złoty Widok.
Rozciąga się z niego zaiste przepiękny widok na Karkonosze, o czym z pewnością przekonamy się następnym razem, przy okazji lepszej pogody. Tymczasem wstąpiliśmy na niebieski szlak i po ponownym skierowaniu się w lewo, czyli na zachód, ujrzeliśmy niezwykły ogród rzeźb glinianych. By być bardziej precyzyjnym napiszę, że podziwialiśmy niezwykłe rzeźby wyeksponowane w prywatnym ogrodzie.
Zawiedziona mina BoRy z poniższego obrazu słusznie sugeruje, że dom – muzeum polskiego malarza symbolisty, Wlastimila Hofmana, był – podobnie jak Złoty Widok – akurat nieczynny.
Zwieńczeniem tej niezwykłej eskapady miało być odwiedzenie Muzeum Ziemi „Juna”, ale niestety. W marcu 2015 pożar zlikwidował muzeum. Po ponad czterech godzinach od startu wróciliśmy na kemping „Pod Biedronką”. 😉
Nazajutrz postanowiliśmy podjechać do stolicy polskiego narciarstwa biegowego, Jakuszyc, ale najpierw musieliśmy przepędzić szron z kabin kamperów.
W Jakuszycach warunki atmosferyczne były doskonałe: kilkustopniowy mróz, śnieg na trasach, słoneczna aura. Gdyby nie brak nart biegowych, z pewnością popędzilibyśmy do lasu. 😉
Ale nie ma tego złego. Przynajmniej wiemy, gdzie jest najwyżej położona stacja kolejowa w Polsce,
zobaczyliśmy peron z nową nazwą (do niedawna była to jedynie stacja „Jakuszyce”) oraz szynobus.
Tak się zakończył nasz pierwszy zimowy wyjazd kamperem. Będą kolejne. 🙂
ps – podczas powrotu do domu towarzyszyły nam srogie widoki.