Kasztelik Korona Podlasia
Kasztel jest twierdzą, tudzież zamkiem warownym, w którym onegdaj urzędował jegomość kasztelan. Budowla ta zwyczajowo była dość sporych rozmiarów. W naszej kamperowej marszrucie po Podlasiu ostatnią noclegową destynacją był Drohiczyn. Wyruszyłem z Grabarki udając się ku drodze krajowej numer 640, a misternie utkany w domu plan zakładał zobaczenie tak zwanego Kaszteliku „Korona Podlasia”.
Była to ze wszech miar słuszna decyzja.
Kasztelik, czyli mały kasztel, „robiący” za średniowieczny zameczek został zbudowany przez jednego człowieka, Jerzego Korowickiego. Miałem przyjemność poznać go osobiście, niezwyczajny to mężczyzna. Pasjonat, który kamieniarstwa nauczył się sam, metodą prób, dociekań i analiz. Efekt jego starań jest godny najwyższego szacunku. Budowla zwieńczona jest stalowo-kamienną koroną,
a przestrzegania zasad savoir vivre w obrębie zameczku pilnuje najprawdziwszy stalowy smok! Nota bene – jego też „wyprodukował” kasztelan Jerzy Korowicki.
Drohiczyn
Ostatnie dwa podlaskie noclegi wypadły na kamperparku w Drohiczynie. Jest to niedrogie, pełno obsługowe miejsce posiadające w pakiecie widok na Bug i Górę Zamkową.
Namiary GPS: 52.393250, 22.661440
Miasto Drohiczyn to historyczna stolica Podlasia, a wraz z Gnieznem, Krakowem i Warszawą dumnie dzierży miano miasta koronacyjnego dla króla. W przypadku Drohiczyna był tu koronowany na króla Rusi Daniel Halicki.
Najważniejsze zabytki Drohiczyna pooglądałem z zewnątrz, choć drzwi katedry Trójcy Przenajświętszej nawet otworzyłem.
Niestety, otwarta była też stojąca na środku świątyni trumna z nieboszczykiem, więc dyskretnie trzaskając drzwiami ulotniłem się z rozpędu schodząc aż do katedralnych podziemi.
Następnie spacerując po jakby opuszczonej miejscowości wykonałem kilka ujęć miasteczka i okolic na okoliczność wpisu do bloga.
A na koniec drohiczyńskich smartfotek – crème de la crème – widok na Bug z Góry Zamkowej.
Mielnik
Plan dalszych penetracji południowo-wschodniego Podlasia zakładał jeszcze wizytę w Mielniku i Koterce. W Mielniku zaznaczyłem dwa obowiązkowe punkty do odwiedzenia, a pierwsze miejsce zajmowała wciąż pracująca kopalnia kredy. Zadaszony punkt widokowy w spektakularny sposób ukazuje odkrywkową kopalnię w, rzec można, całej o-krasie.
Drugim miejscem była kolejna po drohiczyńskiej Góra Zamkowa (nawiasem pisząc – góra tak samo pozbawiona …. zamku). Na tym podobieństwa się nie kończą, bo także i tu jest extra widok na Bug, ale w bonusie są ruiny kościoła.
Cerkiew w Koterce…
to absolutnie piękna budowla usytuowana w niesamowitym, pełnym magicznego dreszczu tajemniczości miejscu! Obchodząc w skupionym zadziwieniu cerkiew dookoła autentycznie poczułem, jakby mi się nogi uginały. Przyznaję, początkowo nawet pomyślałem, że to dziw jaki…ale. Tak de facto, to okolica jest bagiennym uroczyskiem, co zapewne sprawiało, że ziemia w niektórych miejscach wyraźnie uginała się pod stopami.
Przed cerkwią stoi kapliczka z wodą wybijającą z uzdrawiającego źródełka, ale byłem świeżo po konsumpcji innej cudownej wody – z Grabarki, więc nie chciałem popaść w uzależnienie.
Kilkaset metrów od cerkwi znajduje się granica z Białorusią, jednak bliżej nie podchodziłem, gdyż kończył się już czas naszej specjalnej operacji kamperowej.
I to by było prawie wszystko w temacie kamperowania i rowerowania po wschodnich i południowych rubieżach Podlasia. Prawie, bo byliśmy też w Janowie Podlaskim – stadninę odpuściłem po degrengoladzie, do jakiej dopuścili się partyjni „mierni, ale wierni” amatorzy. W Janowie jest zamek z ciekawie zagospodarowanymi podziemiami, otoczenie też niczego sobie, ale nie chcieli naszej DajLaiki przenocować, to „wicie rozumicie”, żeśmy se odjechali w siną dal.
A, prawie zapomniałem, a szkoda byłoby nie napisać. Z Drohiczyna pojeździliśmy na rowerach do Korczewa – piękny pałac, ale… podpalony. Ludzie są nikczemni. Warto jednakże tu podjechać. ciekawe miejsce z przyszłościowym dużym potencjałem.
W Wólce Nadbużnej znajduje się kapitalna ścieżka edukacyjna, nie tylko dla dzieci,
a w Tokarce kościół w stylu zakopiańskim, jedyny w tym stylu na Podlasiu.
Aha, żeby nie było – słynne konie w Janowie Podlaskim jednak widziałem 😉