Rozdział 2. Bonjour, Corse
Niedziela, piątego czerwca, wczesne popołudnie
Cytadela była widoczna z daleka. Jej solidne mury wspierały lite skały. Dokładnie o 12.45 z własnej woli znaleźliśmy się w Bastylii. Strażnicy wskazywali nam miejsce w szeregu gestykulując nerwowo rękoma, aż w końcu wyprowadzili nas z portu.
Chwileczkę. Bastylia? Nie, miało być krócej, Bastia. Ale to fakt – nazwa miasta rzeczywiście pochodzi od słowa „a Bastille” oznaczającego barbakan. Twierdzę zbudowali Genueńczycy w XIV wieku dla ochrony przed atakami hrabiego Arrigo della Rocca.
Yhm. Mi też nic nie mówi to nazwisko, ale jakżeż ono jest piękne!
Chciałem jeszcze trochę poczekać w porcie, popatrzeć na mapy Googla. Zastanowiłbym się nad dojazdem do najbliższego kempingu. Ale nie. Jeszcze dobrze nie wyjechałem za portową bramę, a tu słyszę głos Antonia z CB radia:
-….to jak, dokąd jedziemy?
„Czy ja rano wziąłem tabletki na nadciśnienie? ” – zastanawiam się.
-Do Bastii! – odpowiadam, chyba najspokojniej, jak w tym momencie mogę, po czym skręcam na pierwszym rondzie w stronę Centre Ville, czyli centrum miasta.
Ledwo zjechałem z ronda widzę następny rozjazd. Do Ajaccio i Bonifacio mogę jechać w prawo i w lewo. Czuję, że lekko nie będzie. Wybieram w lewo. Po chwili znowu mam dwie możliwości wyboru: jazda tunelem, albo „Hors Gabarit”.
Co tu jest grane? „Idź na całość”?
Decyduję się na wariant bez tunelu, który mając wysokość 2,6 metra pozbawiłby mnie alkowy i miałbym stuprocentowego zonka. „Hors” pewnie oznacza duży, bo chyba nie konia.
-…esz gdzie jest najbliższy kemping? – Antonio nie daje za wygraną.
-Wiem wszystko, kurde! Jestem tu pierwszy raz w życiu! Będę się trzymał brzegu morza, może coś znajdziemy – dodaję już spokojniej.
Za następnym rondem ustawili mi poprzeczkę znacznie wyżej, bo na wysokości 4,3 metra.
Przejechałem ze sporym, bo metrowym zapasem. Długi na 860 metrów tunel wyprowadził nas na drogę wiodącą tuż przy linii brzegowej, Route du Front de Mer.
„Droga przy brzegu morza? Łatwy ten francuski” – myślę dumny ze swej przenikliwości.
-Jest kemping! Skręcaj – krzyknęła BoRa. O mało nie wyrwałem kierownicy, ale udało się. Zdążyłem.
Dwie minuty później staliśmy na parkingu kempingu „Les Sables Rouges”.
Po kolejnych dwudziestu minutach rozpoczęliśmy urlop. Nareszcie wypoczynkowy.
Les Sables Rouges oznacza „Czerwone piaski”. Hmm.