Rozdział 3. Bastia na dwóch kołach
Niedziela, piątego czerwca, późniejsze popołudnie
„Przecież musi być jakaś alternatywna droga” – myślę trzymając rower przed czarną dziurą w skale. Obok widzę znak zakazu ruchu rowerów, skuterów i pieszych. Jak to zazwyczaj w tunelach bywa. Może i był wcześniej jakiś znak ostrzegawczy, ale słabo widoczny i za wysoko zamontowany. 😉 BoRa odkryła, że ten tunel jest dodatkowo szczególny, bo nie dość, że prowadzi pod murami cytadeli, to jeszcze na 250 metrów znika pod wodą.
Obchodzimy go z jedynej możliwej, czyli prawej strony i faktycznie, jest alternatywa! Klod już po niej śmiga jak kangur, czyli wspina się po stromych schodach z rowerem pod pachą. Jeszcze sobie pogwizduje! Wesoły ten Francuz. Poznaliśmy go przed chwilą, gdy wyśpiewywał coś podczas jazdy rowerem w tę samą stronę co my, czyli ku cytadeli. Jego merde współzagrało z moim o ja p…, gdy zrozumieliśmy, że albo cofniemy się kilkaset metrów do ostatniego rozjazdu i pojedziemy pod górę, albo nie. Wybraliśmy „nie”, czyli targanie rowerów po rzeczonych schodach.
Kwadrans nawet nie minął, gdy znowu miałem ustabilizowany oddech i ustało dudnienie w uszach.
Przekroczyliśmy bramę pod wezwaniem Ludwika XVI,
i znaleźliśmy się wewnątrz murów cytadeli wśród wyluzowanej gawiedzi.
Beztrosce sprzyjała muza dochodząca spod ściany Pałacu Gubernatorów. Obiekt nie był zbytnio urzekający, w przeciwieństwie do bluesa, którego świetny rytm zmusił nas do miarowego gibania się w przód, do tyłu i na boki.
-Zostaniemy na dłużej, co? Fajnie chłopaki grają – kiwnęliśmy głowami zgadzając się z propozycją Antonia. Wychyliłem się z tarasu kawiarni, by zerknąć na widoczne na dole kolorowe latarnie morskie, gdy nagle nastała cisza.
Siedem minut później zjeżdżaliśmy na rowerach niezwykle stromą uliczką w stronę starego portu. Pierwszy usłyszany przez nas utwór bluesmenów był dla nich ostatnim. Zeszli ze sceny, na której po krótkiej przerwie pojawiła się smutna piosenkarka. Artystka przywróciła powagę tego miejsca, dramatyzując przy tym głośno, bo wokalnie. Mamy w sobie spore pokłady szacunku dla szeroko pojmowanej kultury, więc odpuściliśmy dalszy show.
W starym porcie poczułem się dopieszczony niezwykłym klimatem tego miejsca. Zabudowany kamieniczkami, murami cytadeli oraz solidnym, kamiennym nabrzeżem ów stary port sprawił, że od tej chwili Bastia zaczęła misie jeszcze bardziej podobać. Violi też, choć jeszcze z pewną taką nieśmiałością…..
Moją rosnącą sympatię do tego miasta pogłębiło spojrzenie nań od strony nabrzeża z latarnią.
Kontynuowaliśmy poznawanie Bastii jadąc wzdłuż morza, aż palmowa alejka skończyła się przy głównym porcie.
„Zaledwie sześć godzin jesteśmy na Korsyce, a tyle już się działo” – pomyślałem z lekkim niedowierzaniem. Zaczęliśmy odwrót, ale w przeciwieństwie do Napoleona z 1812 roku, nasz był triumfalny.
Ale-ale. Skoro już poruszyłem temat cesarza.
Na reprezentacyjnym placu Bastii, Saint-Nicolas, ujrzeliśmy pierwszy raz jego pomnik.
Ustylizowany na rzymskiego wodza, Bonaparte stoi dumnie, oddzielony od poddanych barierkami. Po jego lewicy, na ogrodzeniu, zauważalne było wezwanie: O CORSU SVEGLIATI
Nie wnikałem, do czego Korsyka ma się obudzić, bo ja akurat byłem już senny. Poświęciliśmy jeszcze chwilę na kontemplację rozwiązań wykorzystania nadmiaru wody,
i wróciliśmy na kemping.
Pierwszą osobą, którą napotkałem był….Klod. Zostaliśmy sąsiadami, bo stanął kamperem 30 metrów od naszego. I się zaczęło……
-Le thrę? Co masz na myśli? – pytam – Pociąg? Aaa, racja, czekaj. Train? Zug? Nie? To może pojezd? No ja cię pardąsik! Czego was w tych francuskich szkołach uczą, że nicziewo nie panimajesz? – Klod żywo gestykuluje, ale nie możemy dojść do porozumienia.
Nagle chwyta mnie pod ramię i ciągnie za kemping nawet na chwilę nie przerywając swej opowieści. Sto metrów za bramą kempingu na niewysokiej skarpie triumfalnie prezentuje…..tory kolejowe i coś, co od biedy może uchodzić za stacyjkę kolejową.
-Kur-dę, Klod. Przecież wyraźnie pytałem, czy chodzi o pociąg. I co z tym pociągiem? – pytam zdezorientowany.
Odpowiada używając tym razem więcej gestów, niż słów.
-No dobra, Klod. Zrozumiałem. Jak machnę tu ręką na przejeżdżający le thrę, to on się zatrzyma i zabierze mnie do sęthre vil. Ja to kapisko. Ale chłopie, przeca sam żeś widział: mamy rowery. Trzy sylaby: BI-CY-KLE!
Kiwa głową usatysfakcjonowany, że pokazał mi przystanek kolejowy na żądanie i wracamy na kemping. Już misie odechciało spać……