Rozdział 10. Druga strona wyspy. Calvi
Wtorek, 14 czerwca, po solidnym odespaniu cyklicznej, bo codziennej imprezy
– „Gdy w drugiej połowie października będę opisywał dzisiejszą podróż, to ledwo sam w to uwierzę.” – myślę stojąc w korku w Porto Vecchio przed wjazdem na parking do Hypermarchés E.Leclerc.
No bo jak? Mieliśmy objechać Korsykę, a wracamy po śladach? Nie pojedziemy do centrum wyspy?
Ano nie. Kamper Antyków jest pojazdem nizinnym, a nasz spolegliwy Bob Rams dla towarzystwa zgadza się na wszystko….
No to wracamy prawie pod Bastię, by w końcu po ponad 140 kilometrach zrobić przerwę na obiad. Zatrzymaliśmy się na parkingu za knajpą, nad rzeczką, opodal krzaczka.
Viola i BoRa zaczęły pitrasić obiadek. Kierowcy – Antonio i ja robimy nic, czyli odpoczywamy, gdy z knajpy wyszła ku nam para-dziwaczka. Już wcześniej zwróciłem uwagę na sporą ilość kup przy siatce ogrodzeniowej chroniącej przed upadkiem w przepaść, a teraz widzę jak pies prowadzi jakąś nerwową idącą kobietę na spacer. Przeszli pomiędzy naszymi kamperami a siatką i nagle słyszę coś jakby:
–Bordel le merde!
Oj! Czyżby madame wdepnęła w psią kupę ?
-Oh merde, whoops! – tak bym się teraz zdziwił, a co! Ale wtedy nie zdążyłem odpalić tłumacza w bramsfonie.
Zauważyła na moim kamperze orła.
–Pologne +)*&^%$#@/@#! – niestety, zrozumiałem tylko pierwsze słowo.
O co jej…. o cholera! Ulala!
Nie zamknąłem odpływu szarej wody z kampera po spuszczeniu jej na kempingu Rondinara, a na wyschniętym podłożu wyraźnie widać niewielki, ale jednak, dowód mego przestępstwa.
Nakręcając się złością rozdarła się jeszcze bardziej. Teraz dla odmiany pojąłem jedynie ostatnie słowo: la police!
– Ekskizemła – rzekłem strapiony, i to było jeszcze do przyjęcia, ale dodając
– madmłazel – ewidentnie przegiąłem, bo zrobiła się czerwona na twarzy i odwróciła na pięcie.
Tym razem to pancia ciągnęła psa. Stworzenie raczej nie było do końca załatwione, bo wyraźnie stawiało opór.
Jeszcze nigdy tak szybko nie połykałem gorącej kaszy z gulaszem.
Aresztować nas za spuszczone z kampera pół litra wody od mycia rąk mógłby chyba jedynie Luis de Funès, ale kto ich tam wie? Smaku posiłku w ogóle nie pamiętam….
Pewnie „dzięki” temu przez jakiś czas nie podobały misie żadne kempingi w miejscowościach położonych na północno-zachodniej części Korsyki. Ani w L’Île-Rousse, ani w Algajoli, gdzie właścicielką miała być Polka. Zatrzymaliśmy się ostatecznie w Calvi, na kempingu La Pinede.
Ukryta w bluszczu recepcja swymi niewielkimi rozmiarami nie przystawała do ogólnej wielkości kempingu.
A jest on rozległy. Czterogwiazdkowy, z basenem, knajpą i sklepem. Położony w lesie w odległości pięciu minut od plaży, gdy odległość mierzymy czasem. 😉
Ponieważ swą urodą nie powalił nas na kolana, spędziliśmy nań jeno jedną noc.
Cechą charakterystyczną dla kempingów położonych w tej części wyspy jest przebiegająca tuż przy plaży trasa kolejki wąskotorowej.
À propos plaży – to wielka zaleta Calvi. Bo są na niej piaski, laski i widoczki
i ogólnie fajni turyści.
Niewiele gorzej prezentuje się port,
a także cytadela.
W twierdzy swą siedzibę ma Legia Cudzoziemska, ale na szczęście 😉 żadnego legionisty nie spotkaliśmy. W cytadeli nie spotkałem też BoRy, bo w pogoni za najlepszym ujęciem zagubiła się. W jej wersji to ja jestem czarnym charakterem, bo to ja ją zgubiłem, a następnie słabo szukałem.
Czy tęskniłem i dzwoniłem? Oczywiście, nawet usłyszałem charakterystyczną dla borowej komórki muzyczkę. Dochodziła z bliska, z plecaka. Na moich plecach.
Już dwie godziny później znowu rozmawialiśmy normalnie, tym milej, że Viola postawiła kolację w widokowej knajpce.
15 czerwca, od rana mam dobry humor
Na rowerach zwiedziliśmy centrum, gdzie trzeba uważać, by w czasie posiłku zbytnio nie gestykulować
oraz punkty widokowe Calvi.
W samo południe ruszyliśmy w dalszą drogę. Tej drogi Viola nie zapomni do końca życia….
A tymczasem możecie zapoznać się w jaki sposób przemieściliśmy się z Rondinary do Calvi. Z tym, że jechaliśmy przez Borgo, ale googlemapka wciąż chce nam trasę skrócić. 😉