Rozdział 13. Powrót część 1.
Niedziela, 19 czerwca, smutny poranek
Przy recepcji kempingu znajdują się automaty do obsługi kampera. Te jakże przyziemne czynności wykonuję troszkę zamyślony, zasmucony i w ogóle. Właśnie rozpoczął się koniec naszego urlopu.
Bob Rams też chyba czuje, że już tu z nami nie wróci, bo dość powoli zbiera się na pierwszych podjazdach.
Plan na dziś przewiduje nocleg gdzieś w okolicy Saint-Florent, bo nigdzie się nie spieszymy. Czasami plany zawodzą….
Znaki drogowe ostrzegają o spadających odłamkach skalnych, do czego w znacznej mierze przyczyniają się kozy.
Parę kilometrów przed Calvi kolejne ostrzeżenie informuje o zakazie wstępu i fotografowania, gdyż od poniedziałku do soboty przez 12 godzin może trwać ostrzał.
Ja tam nic nie słyszałem, ale niejako w podzięce za nietrafienie, zaskakując nawet siebie, skręciłem nagle w stronę tabliczki z napisem „Chapelle ND de la Serra”. Droga do tej XV-wiecznej kapliczki jest niezwykle widokowa. Wąska i stroma z ciekawymi skałami.
Przy kaplicy jest rzeźba stojącej na skale Maryji, której mieszkańcy Calvi powierzyli opiekę nad miastem.
Spod rzeźby rozciąga się spektakularna panorama na Calvi, góry i …..cmentarz.
Niedziela, 19 czerwca, smutne popołudnie
Po pięciu dniach ponownie jedziemy przez Calvi kierując się w stronę Saint-Florent. Gdy skończył się kontakt wzrokowy z wybrzeżem, zaczął z podjazdami, zakrętami i….kolarzami. Przez wiele kilometrów mijamy uczestników jakiegoś wyścigu, w którym biorą udział młodzi, starsi i całkiem dojrzali cykliści. Najstarszemu dałbym tak z 75 lat. Poszukując odpowiedniego – w stosunku do naszych oczekiwań – kempingu, jedziemy coraz bardziej na północ Korsyki. Droga prowadzi wśród skał, które co jakiś czas zmieniają kolory. Były żółte, brązowe, białe, zielone, seledynowe.
Bardzo powoli, z uwagi na niesamowity tłok, przejechałem przez miasteczko Nonza. No Cur de Mol – nie było gdzie zatrzymać kampera, a Nonza jest obłędnie piękna!
Nie mamy też zdjęć, co będzie trzeba nadrobić w przyszłym roku. 🙂
I tak sobie przejeżdżamy przez ten Cap Corse omijając przepaści,
aż tu nagle ZONK! Pół przeciwnego pasa poleciało hen, na dół, do morza! Nie, nie widzieliśmy na żywo tego zdarzenia, lecz sam skutek. Wyrwę w jezdni otoczyły pachołki. Przyznaję, z lekka się zamyśliłem…
Dalej jechałem z pewną taką nieśmiałością,
i narastającym zmęczeniem. Gdy w Centuri kierunkowskazy prowadzące na jakiś kemping poprowadziły nas w stale zwężającą się drogę, to na dzisiaj tych emocji miałem już dosyć. I to tak serdecznie, że nawet nie zatrzymałem się przed jakimś słynnym punktem widokowym z wiatrakiem, kierując auto od razu w stronę Bastii. Nie zatrzymałem się także przy dobrze zachowanej wieży genueńskiej,
bo i po co?
Owszem, próbowałem znaleźć nocleg na kempingach wschodniej części Cap Corse, ale i tak w końcu wieczorem wylądowaliśmy na „Les Sables Rouges”. W Bastii.
Wiem. Dzisiejsza podróż nie była wesoła. Ale jak tu się cieszyć, gdy coś miłego się kończy?
A do tego mapy gugla nie chcą pokazać naszej rzeczywistej drogi:
Porto – L”Argentella – Notre-Dame de la Serra – Calvi – Algajola – Saint-Florent – Nonza – Centuri – Macinaggio – Erbalunga – Bastia.