Rozdział 14. Powrót część 2.
Środa, 22 czerwca, dwie godziny po południu
Nasze joyeux voyage (wesołe podróże) po Korsyce dobiegają końca. Ostatnie trzy dni spędziliśmy w Bastii kompletnie sans souci (beztrosko), do czego wydatnie przyczynił się wysoki standard kempingu San Damiano.
Basen, spory sklep z artykułami spożywczymi i pamiątkami, restauracje, w pobliżu fajne trasy rowerowe, a przede wszystkim piękne położenie – to największe zalety San Damiano. À propos położenia – ustawiłem kampera przy samej plaży, tak że vis-à-vis okna w alkowie mieliśmy podgląd na sytuację na plage de sable (piaszczysta plaża) i la mer.
Bon ton zakłada, że nie wypada w taki sposób wyrażać entuzjazmu, ale ze mnie to trochę taki enfant terrible, więc wybaczcie – na Korsyce było zajebiście!!!
Stoję na pokładzie promu Moby, ale już nie mam tak smutnych myśli, jak przy wyjeździe z Porto. Przecież to dopiero nasze pierwsze rendez-vous z Kallisté!
Voilà, o godzinie 14.00 lekko zadrżała podłoga promu i mogliśmy powiedzieć au revoir, Corse,
by pięć godzin później, po dobiciu promu do nadbrzeża w Livorno: bonsoir, Italie.
Patrząc na miasto, które niecałe trzy tygodnie temu pożegnaliśmy, przez chwilę odczułem coś à la déjà vu. Było to miłe, bo jakby nie patrzeć – wracałem w znajome miejsca. 🙂
Środa, 22 czerwca, pod wieczór
Ledwo nasz Bob Rams poczuł stały ląd, radośnie zadymił czarnymi spalinami i ruszyliśmy do Pizy. Tak jest, pomimo wieczorowej pory postanowiłem zagrać va banque i być jak najbardziej au courant (na bieżąco) zaznajomiony ze stanem słynnej wieży.
Znalazłem wolne miejsce na uliczce Via Giunta Pisano i mając nadzieję, że to nie jest ostatnie zdjęcie naszego kampera
szybko poszliśmy na romantyczne tête-à-tête z symbolem Pizy.
Przed bramą, w bramie i za bramą witała nas wielokolorowa gawiedź oferująca różne skarby typu okulary, breloczki, monopody do smartfonów itepeki,
ale popełniliśmy faux pas odmawiając grzecznie, acz stanowczo:
– Nein, danke – i zdecydowanym krokiem wstąpiliśmy na Piazza dei Miracoli, czyli Plac Cudów.
Wprzódy ujrzałem owalna budowlę, Baptysterium San Giovanni.
Następnie katedrę,
by zaliczyć clou programu zwiedzania przez naszą dwuosobową wycieczkę. Stanąłem en face przed Krzywą Wieżą w Pizie.
No. Hmm. Ten tego…. mocne tu mają alkohole.
Chapeaux bas (kapelusze z głów) przed krzywizną obiektu, który odchylenie od pionu ma pięciometrowe, ale stale się zwiększa. Tak sobie myślę, że architektowi wieży nie dałbym carte blanche przy planowaniu jakiejkolwiek inwestycji.
Czwartek, 23 czerwca, podkościelny poranek
Obudziłem się zanim trzy dzwony przy kościele San Miniato zaczęły bić na poranną mszę. Jeszcze tak blisko wejścia do świątyni nigdy nie spałem, i do tego we Włoszech. Jesteśmy w gościnie u księdza Jacka w wiosce La Briglia.
Mamy to szczęście, że Jacek obwiezie nas dzisiaj po Florencji i Prato. Szczęście par excellence (w całym tego słowa znaczeniu), albowiem choć jest dopiero dziesiąta z rana, upał mocno daje się we znaki, a nasz kamper nie ma klimy. No i jest trochę za spory jak na centrum włoskich miast.
Zwiedzanie Florencji zaczęliśmy z wysokiego poziomu, bo z jakiegoś wzgórza.
Wiem, wiem. To nie jest bon mot (dobre słowo) „jakiegoś”, ale pardon, wybaczcie.
Po prostu nie pamiętam tych wszystkich nazw miejsc, obiektów, placów itp., które w ten jeden dzień zwiedziliśmy. C’est la vie… Już nie te oczy.
Ale pokażę Wam kilka zdjęć z Florencji.
Magnifique, nieprawdaż? Poniżej, po lewej słynny Most Złotników (Ponte Vecchio), a po prawej rzeźba jeźdźca na złotym żółwiu. Patataj, patataj, patataj – dokąd tak pędzisz, szaleńcze?
Jeszcze tylko zerknęliśmy na produkcję sztuki chodnikowej,
i już jedziemy z Jackiem do pobliskiego Prato. Uff, jaka to ulga siedzieć w klimatyzowanym aucie.
Czwartek, 23 czerwca, wieczorem
W Prato spędziliśmy około półtorej godziny oglądając kilka zabytków,
oraz Chinatown. Tak tak, potomków starożytnych Rzymian szybko wypierają Azjaci. Fin de siècle, czyli koniec pewnej epoki. Jakoś ciężko przychodzi mi wyobrażenie sobie chińskiej Toskanii.
Epilog
Upał stawał się coraz bardziej nieznośny. Byliśmy w podróży od ponad 400 kilometrów. Chwilę wcześniej zaczął się kolejny podjazd, ale pomimo tego dość szybko przemykałem wśród paskudnych, rdzawobrunatnych barier rozdzielających pasy tej włoskiej autostrady. Minąłem zatoczkę SOS, w której stał Tir z podniesioną pokrywą silnika. Od kilku chwil autostrada del Brennero oznaczona symbolem „A22” miała formę wiaduktu i tylko tunele stanowiły stały grunt. W stronę przełęczy Brenner, ku Austrii i Niemiec ciągnął sznur samochodów.
„-Fié-Vols 454 m. Pół kilometra cienia” – pomyślałem wjeżdżając do kolejnego tunelu.
Dwie minuty później zauważyłem, że drogowcy zlikwidowali pas awaryjny stawiając na nim betonowe bariery. Wjeżdżając w zakręt kątem oka przeczytałem, że do granicy zostało 66 kilometrów.
I wtedy na desce rozdzielczej zapaliła się czerwona kontrolka. Kamper natychmiast wytracił impet.
-Zgasł silnik, pod siedzeniem masz dwie kamizelki – szybko rzuciłem w stronę BoRy.
Włączyłem światła awaryjne i spojrzałem w prawe lusterko. Zza zakrętu błyskawicznie wyłaniała się sylwetka wielkiego ciągnika siodłowego z długą naczepą.
-Cholera, jedzie na nas! Tir!!! Nie zmieści się!!! – krzyknąłem.
Rozległ się ogłuszający klakson ciężarówki. Przerażona BoRa skuliła się, a po chwili w kampera uderzył potężny podmuch przesuwając nas w stronę betonowych barierek. W lusterku zobaczyłem, jak tir wymusza pierwszeństwo na aucie osobowym zjeżdżając z naszego pasa. Małym autem zarzuciło, ale na szczęście nie obróciło. Z tunelu wyłaniają się kolejne auta.
-Psiakrew, tiry na obu pasach! Szybko wysiadaj i stań za betonami! – BoRa wyskoczyła trzymając w ręku kamizelkę odblaskową i ….apteczkę w takim samym, seledynowym kolorze.
Tym razem oprócz ryku klaksonów słyszałem przeraźliwy pisk hamulców. Cały czas kręcę rozrusznikiem, ale auto nie odpala, co się stało? Kurde, zaraz zmiotą kampera w przepaść, muszę wyskakiwać. Błyskawicznie opuściłem auto drzwiami pasażera chowając się za betony. Naszym pasem autostrady jechało kilka ciężarówek stale hamując i trąbiąc. Spod kół ciągnęły się smugi szarego dymu. BoRa biegła w stronę tunelu machając apteczką. Mimo hamowania tiry szybko zbliżały się. Już wyraźnie widziałem wściekłe twarze kierowców zaskoczonych nieruchomą przeszkodą na autostradzie. Pierwsza ciężarówka była tuż za kamperem.
Żyjemy, ale czym wrócimy?! – zacisnąłem pięści w poczuciu bezradności oczekując najgorszego, gdy stałem się świadkiem niezwykłego kunsztu kierowców. Dwie ciężarówki jadące „naszym” pasem wjechały „na suwak” w wolne miejsca błyskawicznie zrobione przez tiry jadące obok! Nieprawdopodobne!
Sytuacja zaczęła się uspokajać, ruch znacznie spowolnił do czego przyczyniły się działania BoRy oraz zapewne informacje przekazywane przez CB radia. Ustawiłem trójkąt ostrzegawczy i wróciłem do kampera próbując zadzwonić po jakąś pomoc. Czekając na połączenie z assistance bez przekonania przekręciłem kluczyk w stacyjce. Silnik odpalił od razu…
FIN