Rozdział 4. Bunt kamperów

Poniedziałek, szóstego czerwca, przed południem

Wskaźnik temperatury twardo stał pośrodku między zimnem a ciepłem, ale wentylator pracował od kilku ładnych minut. Począwszy od pierwszego ronda po wyjeździe z kempingu w Bastii jedziemy ciągle pod górę.

„Ciekawe, czy kamper Antyków da radę podjechać, jeśli nadal będzie tak stromo” – myślę z rosnącym niepokojem, gdy słyszę przez CB.

-……em, czy damy radę podjechać.

-A co się dzieje?

-……olka temperatury jest na czerwonym.

-Jak znajdę miejsce postojowe, to się zatrzymam.

-….rze.

-Antonio, najpierw naciśnij „gruchę” w CB, policz do trzech i mów, bo urywa początek. Okej?

-….ej.

Droga D 264 nie dość, że stała się jeszcze bardziej stroma, to odjęła sobie szerokości i zaczęła się kręcić.

„Mój Bob Rams dawał radę w Norwegii i Chorwacji, to i tu sobie poradzi” – pocieszam się wraz z narastającymi wątpliwościami.

-…rwa, co za droga. Długo tak jeszcze będzie? – Antonio jednak nie policzył.

-Nie, chyba dojeżdżamy na szczyt – odpowiadam i zerkam na bladą twarz BoRy. To był jej pomysł, ale skąd miała wiedzieć, że to nie jest droga dla kamperów.

Myliłem się. Z pewnością nie wjeżdżaliśmy na szczyt. Po 5 kilometrach od kempingu Les Sables Rouges droga D 264 zakończyła się znakiem „Ustąp pierwszeństwa przejazdu”. Staję bokiem do drogi głównej na stromiźnie, aż w końcu puszczam ręczny i cała naprzód! Kamper zadymił jak komin na promie, przednie koła przemieliły asfalt i powoli, bardzo powoli zacząłem ruszać. Z przodu zza zakrętu wyłoniła się jakaś osobówka, ale ma jeszcze ze 100 metrów zapasu. Z tyłu zza zakrętu wyjechała furgonetka. Tu zapas wynosił nie więcej niż 20 metrów.

„Obyś nie dał w łapę na przeglądzie hamulców” – patrzę na przemian w oba lusterka, ale nie widzę w nich napastnika. Nagle kamper złapał przyczepność i wydarł do przodu, furgon śmignął z lewej, a my szczęśliwie jedziemy na prawym pasie.

-Mamy postój, zatrzymuję się – obwieszczam z radością przez CB i podjeżdżam do przodu robiąc miejsca dla Antyków. Odpowiada mi cisza. Wychodzę z kampera czując pod sandałami dość miękkie podłoże. Na wszelki wypadek podkładam kamienie pod koła i wtedy podjeżdżają Antyki.

-Zgasł mi samochód na tym skrzyżowaniu, my już dalej pod górę nie pojedziemy.

-Okej, to nie jedziemy do Saint-Florent. Znajdziemy coś na południu – wracam do auta.

-Zmiana planów. Mówiłaś, że na Korsyce mają piękne plaże, pora je zobaczyć – patrzę pytająco na BoRę.

-Czekaj chwilę, rozbolała mnie głowa.

-A co tu tak śmierdzi? – zastanawiam się – Czujesz?

Nie czekając na odpowiedź patrzę na podeszwy obu sandałów i natychmiast wychodzę z kampera. To się nazywa wdepnąć na całego!

Wyczyściłem sandały, daliśmy odpocząć naszym maszynom i zawróciliśmy w stronę Bastii. Tego przedpołudnia nawet widoki po drodze nie chciały być po naszej stronie.

Bastia z drogi

Facebook