Rozdział 5. Fautea? Oh oui!
Poniedziałek, szóstego czerwca, trochę przed, trochę po południu
Po przejechaniu zakorkowanej robotami drogowymi Bastii kierujemy się na południowy wschód.
Od długiego czasu cisza panuje w eterze, a także kabinie naszego kampera. BoRa przysypia zmęczona. Antyki chyba przeżywają przedpołudniowe emocje.
Droga T 10 często przybliża się do morza, a do postoju zachęcają liczne kempingi.
Powoli zaczynam odczuwać znużenie, gdy głos Antonia wyrywa mnie z zadumy.
-Widziałeś tego motocyklistę?
-Nie, a co zrobił?
-Nic nie zrobił. Leżał.
-Jak to – leżał? – zaciekawiłem się.
-No leżał, na poboczu.
Aha. Leżący motocyklista to taka korsykańska spécialité.
-To może trzeba sprawdzić, co się stało? – dopytuję.
-Stały tam dwa auta, ktoś się nim zajmował.
-Jak ja tego nie zauważyłem – dziwię się.
Po kolejnym kwadransie usypiającej podróży zagajam.
-Antonio, jak się czujesz?
-Ja też bym się piwa napił.
Przejeżdżamy przez coraz ładniejsze miejscowości.
„Taka Solenzara, może tu? O, rzekę mają, jest i plaża z błękitnym morzem. To co, zatrzymać się? Nie, sporo tu ludzi, jedźmy kawałek dalej. Będziesz tak wybrzydzał, to do Bonifacio zajedziemy” – kontynuuję pasjonujący dialog tête-à-tête ze sobą.
Kilka chwil później z oddali wyłania się charakterystyczna dla Korsyki budowla, strażnicza wieża genueńska.
Zdejmuję nogę z gazu.
Poniżej lśni turkusowa woda Morza Tyrreńskiego.
Redukuję bieg, auto lekko przyhamowuje.
O, jest i wysepka.
Naciskam powoli hamulec.
Wyłoniła się plaża.
Bez żadnych zahamowań zaczynam hamować.
Ktoś pływa w morzu, ktoś się opala.
Stop! Stop! Jest skrawek pobocza.
„Ja wychodzę, i ja nie wiem kiedy wrócę” – cytując w myślach Ferdynanda K. opuszczam kampera.
BoRa wypatrzyła coś białego wśród drzew na wzgórzu naprzeciwko. Kampery? Kemping, voila!
Od razu rozpoczynamy integrację,
czuję się naprawdę wspaniale. Oh oui, formidable.
Poniedziałek, szóstego czerwca, po południu i wieczorem
Fautea ma świetne położenie oferując kilka wariantów leniuchowania. Z jednej strony jest zejście na dwie piaszczyste plaże przedzielone skałkami,
a z drugiej na intymną plażę z kamyczkami.
Po trzykroć orzeźwiłem się w morzu, więc bez ceregieli przystałem na propozycję wycieczki do wieży. Przy okazji wyjaśniło się, dlaczego przy recepcji stoją osobowe wózki elektryczne. Kemping jest rozległy, ale przy tym niezwykle klimatyczny. Dojście do strażnicy, która powstała, by bronić wybrzeże przed piratami berberyjskimi, wiedzie ścieżką wśród gęstej roślinności.
Można się zgubić, albo schować.
Jak Antonio.
-Pomoże pan? Męża szukam.
-Ja nietutejszy. Może jest w wieży?
-Nie. W wieży go nie ma…. A pani nie wie, gdzie jest mój Antonio?
-Wiem, ale nie powiem.
-Jestem, kotuś! Nawet lżejszy.
Zakończywszy „Swawole pod Wieżą” udaliśmy się na „Plażę pod Wieżą”. (choć obie nazwy autorskie, można korzystać).
Zaliczyłem czwartą kąpiel morską i wróciliśmy o zmierzchu na kemping.
BoRa postanowiła dla orzeźwienia zakupić w recepcji loda. Wróciła bez smakołyka, ale za to z dziwną miną.
-Co się stało?
-Drzwi były otwarte, to weszłam do recepcji. W środku ciemno, jak wiadomo gdzie, ale rozglądam się i przy oknie widzę lodówkę. Sięgam ręką, by ją otworzyć, gdy nagle ktoś coś powiedział. Podskoczyłam ze strachu, bo nikogo nie widzę. Znowu słyszę ten głos, patrzę, a za ladą siedzą zęby i oczy wpatrzone we mnie. Już mi się odechciało lodów.
-Oj tam, oj tam. Murzyna się przestraszyłaś?