Rozdział 6. Poławiacze pereł
*
Środa, ósmego czerwca, godzina dziewiąta
Comment te dire adieu? Jak mam Ci powiedzieć „żegnaj”?
Adieu? Non, non, i jeszcze raz non! Jak już, to À bientôt! Do zobaczenia, kempingu Fautea!
*
Środa, ósmego czerwca, przedpołudnie
Giuseppe to Włoch z Sardynii ożeniony z Niemką, z Niemiec. On zarządza placem dla kamperów, a ona Giuseppem i knajpą „Le Petit Chose”. Ona, choć drobniutka, ściska rękę znacznie mocniej niż chłopiasty Józef – Giuseppe. No i zdecydowanie bardziej od sardyńskiego męża zabroniła nam stanąć bliżej brzegu morza. Ale? Ale trudno. Od tej pory idąc z plaży mamy pod górkę.
*
Czwartek, dziewiątego czerwca, przed południem
Z początku nawet jej się podobało. Spacerowała po przepięknej plaży, podziwiała czystą wodę o zmiennych kolorach,
oraz wspaniałe formacje skalne wyłaniające się z morza.
Gdy z umiarkowanym entuzjazmem zajmowała swoje miejsce, prawie natychmiast zaczęła się pocieszać.
„Ech, co ma być, to będzie”- myślała, a lekka bryza łaskotała jej włosy. Popatrzyła na fale. „Chyba nie jest źle? A zresztą, przecież nie będzie to mój pierwszy raz” – szybko dodała sobie otuchy.
„No niby nie, ale wtedy było jakoś inaczej. Jakby bezpieczniej…… Czy ja się przypadkiem troszkę nie boję?” – nerwowo poprawiła kapok.
Ląd powoli zaczął się oddalać….
*
Parsun odpalił od razu. Poczciwa chińszczyzna, skończyła się gwarancja, a ten spalinowy silnik zaburtowy ciągle działa.
BoRa i Viola usiadły na przedniej ławeczce, a my z Antoniem zajęliśmy tyły. Wrzuciłem bieg do przodu mimowolnie chwytając się ławeczki. Niepotrzebnie. Obecność na pokładzie czterech całkowicie dorosłych osób, zapasy pożywienia, napojów, ciepłych ubrań, kapoków, a także aparatów, kamer i smartfonów wydatnie ograniczyło prędkość początkową bolidu.
Prawie 10 koników morskich zaprzągłem do pracy, choć kilka razy zdawało misie, że słyszę coś jakby „purkła, purkła” (pourquoi – dlaczego). Spokojnie zwiększałem prędkość, gdy dmuchany okręt zaatakował pierwszą falę. Lekki rozbryzg uderzył w niczego nie spodziewające się niewiasty….
*
„No nie podoba mi się to. Nie podoba mi się to wcale! Ciągle widać dno, a ja nie znoszę dna! I to podskakiwanie z chlapaniem. O, znowu!” – Viola zaczynała żałować, że wsiadła na ponton. „Płyniemy blisko skał, a to gumowe cudo rozpędza się coraz bardziej.”
Zbliżała się kolejna fala. „Jasna cholera! Już tego nie wytrzymam!”
-Ja chcę wysiąść!!!
*
Słoneczko, spokojne morze….Ale się cieszę, że będziemy oglądać od strony morza jedną z najładniejszych plaż Korsyki, Palombaggię. BoRa też się cieszy. I Antonio. I Viola. Oj…eee… Viola? Patrzę, jak uśmiech szybko znika z jej twarzy ustępując miejsca trwodze. Dłonie kurczowo ściskają ławeczkę. „Oho, nic dobrego z tego nie będ….” – nie zdążyłem dokończyć myśli, gdy usłyszałem zdanie wypowiedziane przez osobę, która doskonale wie, czego chce:
-Ja chcę wysiąść!!!
*
Czwartek, dziewiątego czerwca, przed południem, 10 minut później
Zaciskam palce na rumplu i dodaję gazu na maxa. Silnik zaryczał i pomknął do przodu zdziwiony mniejszym obciążeniem. Prrrr, szaleńcze – chcę zawołać, gdy ponownie wyruszamy obejrzeć od strony morza jedną z najpiękniejszych plaż Korsyki.
Na pokładzie jest nas troje, bo Viola bezpiecznie opala się na stałym, choć wyspiarskim lądzie. Po chwili płyniemy kilkaset metrów od brzegu, wieje tu silniejszy i zimniejszy wiatr. Bacznie monitorujemy warunki atmosferyczne. Pośliniony palec wykazał przemieszczanie się ciepłego frontu atmosferycznego.
Wypatrujemy Palombaggię wśród kolejno mijanych zatoczek, doznając niewielkich wahań ciśnienia i nastroju. Gdy od północnego wschodu zaczęła pojawiać się masa czerwonych skałek na tle żółtego piasku, stwierdzamy, że to musi być to!
Nastąpiła teraz dłuższa przerwa spowodowana fotograficzną pasją BoRy.
W drodze powrotnej stery przejął Antonio, ale nic się nie stało 😉
*
Czwartek, dziewiątego czerwca, po południu
Zatoka z plażą Palombaggia zdecydowanie rozbudziła w nas oskomę na zwiedzenie kolejnych smakowitych widoczków. Po południu ruszyliśmy pontonem na….południe, a ja pomyślałem, że możemy stać się współczesnymi poławiaczami pereł – Les Pêcheurs de perles.
W odróżnieniu do słynnej opery Bizeta, naszymi perłami miały być krajobrazy.
Wpływając do zatoki Santa Giulia po raz pierwszy poczułem się jak stuprocentowy poławiacz pereł. 🙂