Rozdział 7. Bonifacio
Piątek, 10 czerwca, przed południem
Jedziemy do Bonifacio. Oprócz Bastii i Ajaccio nie znałem do niedawna żadnych innych korsykańskich miejscowości. Do niedawna, czyli do stycznia, gdy zapadła decyzja o wakacjach na Korsyce. Od tej pory BoRa zaczęła intensywnie zbierać wszelkie informacje o tej wyspie. Zrobiła swoją listę przebojów, czyli co musimy zobaczyć na Korsyce. I Bonifacio znalazło się w absolutnej czołówce, a teraz szukamy kempingu. O, pardąsik, już znaleźliśmy.
Owszem, bywało drzewiej, że widziały nas lepsze kempingi, ale ogólnie ça va bien jest. Znaczy, wszystko w porządku. Bliziutko portu, a port przepiękny.
A propos „port”, a zwłaszcza „przepięknie”. Pani kapitanka z kapitanatu portu…. ależ ona była korsykańsko piękna…. Zmienię lepiej temat, bo BoRa to pewnie ukradkiem czyta.
Podjechaliśmy na rowerach pod cytadelę. Otworzyłem w smartfonie Wikipedię, by ubogacić swą wiedzę. „W Górnym Bonifacio znajduje się mała forteca obronna.”
„-O, facio – pomyślałem o autorze wpisu – Ciebie w Bonifacio raczej nie widzieli. Za mała ta forteca, żeby była duża?”
Zrobiłem zdjęcie najczęściej chyba fotografowanej skały,
a BoRa uwieczniła sympatycznego turystę z dalekiej Polski.
Rozstaliśmy się z Antykami wyruszając w przeciwną stronę. Decyzja ta okazała się brzemienna w skutki, ponieważ my widzieliśmy to
to
i to,
a oni nie.
Po 3 godzinach rozłąki przywitaliśmy się z Antoniem z taką radością, jakbyśmy ze dwa dni piwa nie pili.
Wieczorem przypuściliśmy ponowny szturm na cytadelę, tym razem pieszy. Za grubymi murami znaleźliśmy ślady po cesarzu oraz klimatycznie śmierdzącą uliczkę.
No cóż, każdy ma taki Rovinj, jaki se wybuduje. W obrębie murów twierdzy znalazłem jednak coś, co mnie zachwyciło. Były to jak najbardziej współczesne dzieła. Mesdames et messieurs, oto żabki , kwiatki i motylki!
Kończąc ten bogaty w wizualne atrakcje dzień znaleźliśmy się na……cmentarzu.
Knajpa znajdująca się tuż za murem oraz niezwykle piękne położenie tej nekropolii sprawiło, że zacząłem żałować, iż nie umrę jako obywatel Bonifacio….
Piątek, 10 czerwca, godzina 21
Do kempingu Araguina należy także pizzeria. Dziś zaczynają się mistrzostwa Europy w piłce nożnej, więc poszliśmy spożyć pizzę, wychylić browarka i ogólnie rzecz ujmując – pokibicować. Grają gospodarze z Rumunią. Do przerwy 0:0, poszliśmy zatem pod markizę wychylić coś mocniejszego za zwycięstwo, obojętnie zresztą kogo.
Gdy przerwa się skończyła wróciliśmy do pizzerii. Zaraz podszedł do nas kelner z menu. Nie wiem, jak jest po francusku: jestem już najedzony i pić też nie muszę, więc tylko skrzyżowałem ręce mówiąc: non, merci.
I wyobraźcie to sobie – ten kelnerski cham pokazał nam: won!