„Na krótką metę” to cykl opisujący nasze weekendowe wypady kamperowe.
Zieleniec czy Karpacz? W Zieleńcu jest większa szansa na śnieg na stokach, ale co będziemy robić wieczorem? I do tego w Sylwestra?
Pojechaliśmy do Karpacza. Kończył się ciepły grudzień 2015 roku, a wraz z nim dodatnie temperatury. BoRa od tygodnia wiedziała, że jedziemy z Antykami kamperami, ale dzień przed wyjazdem zaczęła marudzić, że nie chce marznąć. Tak jakbym ja chciał. Na nocleg stanęliśmy na parkingu przy wyciągu „Biały Jar”.
W Białym Jarze w 1968 roku na skutek największej tragedii lawinowej w Polsce zginęło 19 osób. Nie mówiłem o tym głośno, by nie straszyć naszych pań. Poza tym, lawiny schodzą w wyżej położonym prawdziwym, geograficznym Białym Jarze, od którego nazwę zaczerpnął ośrodek narciarski i hotel. W Sylwestra zakupiliśmy karnety całodzienne i bez kolejki rozsiedliśmy się na nowoczesnej kanapce. Było tak, jak lubię. Śniegu na trasie dużo, a narciarzy mało.
Poczułem, że za chwilę wpadnę w euforię. Słoneczko, lekki mróz i narty. Ta trójca pasuje do siebie jak ulał. Przeciągnąłem się z rozkoszą podziwiając krajobraz, gdy BoRa szturchnęła mnie.
– Narty na bok! Wysiadamy!
– Co? Już?!
Euforia nie zdążyła się rozwinąć, a już minęła. Spojrzałem na zegarek. Czyżbym się zdrzemnął? Trzy minuty od startu?! Po zjechaniu z kanapy BoRa i Viola „odpaliły” komórki, a Antonio popatrzył na mnie z taką miną, jak i ja na niego.
Staliśmy w milczeniu zajęci analizowaniem zaistniałej i rozczarowującej sytuacji, gdy „błyskawicznie” wyprzedziła nas tyraliera oraczy śniegu.
Odczekałem chwilę i mocnym odepchnięciem się ruszyłem. Kilkanaście sekund później było po wszystkim. Na kanapce długo panowała cisza.
– To co robimy?
Zjechaliśmy jeszcze trzy razy. W międzyczasie pojawiły się tłumy narciarzy. Wtedy odsprzedaliśmy swe karnety.
Poszliśmy zobaczyć największe atrakcje Karpacza. Najbardziej obleganą od kilku lat jest hotel „Gołębiewski”. Gigant robi wrażenie zarówno z zewnątrz, jak i od środka.
Z hotelu stromo wiodącymi pod górę uliczkami ruszyliśmy ku świątynii Wang. Do „Harnasiówki”, małej knajpki niedaleko kościółka, wstąpiliśmy nie tylko dla pięknie pachnących grillowanych oscypków i kiełbasy, ale także dlatego, że nie jesteśmy przecież szaleni 😉
Samą świątynię podziwialiśmy wcześniej kilka razy i z czystym sumieniem potwierdzam, że nic się nie starzeje.
Wróciliśmy do kamperów, by godnie przygotować organizmy na powitanie najnowszego Nowego Roku. Wieczorem, gdy z 40% pewnością ustaliliśmy, że nadeszła ta chwila, skierowaliśmy swe kroki w stronę centrum Karpacza. Po drodze zrobiliśmy sesję zdjęciową z twórcą Błędnych Skał, Liczyrzepą. Ten Duch Gór nazywany bywa także Rzepiórem oraz Rzepoliczem, ale jak mi szepnął na ucho, najbardziej lubi, gdy mówi się o nim po prostu Karkonosz.
Niby krótki ten spacer, a jednak jeść, a zwłaszcza pić się zachciało. Wstąpiliśmy do znanej z poprzednich bytności knajpy „Góralska zagroda – Swojskie jadło”. Po spożyciu najdziwniejszego w życiu szaszłyka i wypiciu nie mniej zatrważającego w smaku piwa sugeruję modyfikację nazwy: „Góralska zagroda – Żarcie padło”. Za karę nie będzie zdjęć, a zwłaszcza odwiedzin tego miejsca w jakiejkolwiek przyszłości.
O północy nastąpił wytrysk fajerwerków, oznaczający koniec starego roku.
A o poranku czekał na mnie całkiem nowiusieńki, 2016 Rok.