„Na krótką metę” to cykl opisujący nasze weekendowe wypady kamperowe.
Trzy jeziora połączone rzeczką Młynówką (inna nazwa to Runica) i zamek Wedlów-Tuczyńskich stanowiły dla mnie wystarczający powód, by udać się do Tuczna.
Samo miasteczko jest, hmm, raczej nieciekawe. Z interesujących budynków zapadł mi w pamięć ten, upiększony podczas którejś edycji festiwalu artystycznego misietupodoba:
Nocleg z piątku na sobotę spędziliśmy na polu biwakowym nad jeziorem Liptowskim, czyli Lubiatowo. Dwuznaczność staje się jakby cechą tej miejscowości. A może raczej brak wyrazistości, no mniejsza z.
Pole biwakowe jest rozwojowe, a sympatycznemu dzierżawcy życzę sukcesu, choć wiem, że czeka go wiele pracy. Na polu jest prąd i bieżąca woda oraz tojtoj. Koszty pobytu adekwatne do obecnego stanu, czyli niskie. W jeziorze kilkanaście osób zażywało kąpieli, my nie.
Żeby nie krzywdzić zbytnio Tuczna i okolic napiszę tak – czas na gruntowne zmiany. Tu wszystko jakby stanęło w miejscu i nie chciało wydobyć się z siermiężnej komuny. To, że ktoś napisze na jakiejś dykcie „Do zamku”nie wystarcza. Ośrodki wczasowe najlepsze lata świetności dawno mają za sobą. Brakuje znakowanych ścieżek rowerowych, a przybysze mający pod swoją opieką dzieci i młodzież są niedouczeni. W dużej stanicy harcerskiej położonej na południowo-zachodnim brzegu jeziora Tuczno jakiś gruby ważniak poinformował nas, że akwenu nie da się objechać rowerem. Chyba, że chcemy przedzierać się przez jeżyny. Czy rzeczywiście – za chwilę się dowiecie.
Tymczasem w Tucznie zwiedziliśmy największą atrakcję miasteczka – zamek, a dokładniej – jego zewnętrzne oblicze,
gdyż do środka poza recepcją i jedną salę nie mogliśmy wejść. Budynek wygląda na stary, choć taki nie jest. Na tablicy przed bramą wjazdową przeczytaliśmy, że zamek Wedel-Tuczyńskich odbudowywano w latach 1966-1972.
Natomiast według tej strony o zamku jego rekonstrukcja rozpoczęła się w 1957, a zakończyła w 1976 roku. Znowu dwie możliwości do wyboru.
W zadumie podziwiałem doskonałą technikę, jaką budowniczowie dysponowali w latach 70-ych ubiegłego stulecia. Trzydzieści dziewięć lat po ukończeniu budowy zamek faktycznie wygląda jakby tu trwał od wieków!
Odpadający tynk na elewacji, jej szarzyzna i zionące z piwnic aromaty pleśni pięknie budynek postarzają……
Pod zamkiem płynie Młynówka (inaczej Runica, albo na odwrót) rozszerzająca się w stawek i – przy zabytkowym młynie z 1887 roku – spadająca w postaci kryształowego wodospadziku w dół.
Zwiedziliśmy jeszcze gotycki kościół
i ruszyliśmy objechać jezioro Tuczno od strony pólnocno-wschodniej.
I to był strzał w dziesiątkę!
Wiedziałem, że powinniśmy natrafić na pole biwakowe „Ugorek”, ale chyba zapadło się pod ziemię, a tak wygląda to, co jest nad ziemią:
Uwaga! Na mapach Google oraz w necie „Ugorek” figuruje jakby nadal był, choć od 4 lat go nima….
Jadąc rowerami dalej dotarliśmy na nie oznakowane wcześniej kolejne pole biwakowe o nazwie „Cypel”.
Nazwa adekwatna, bo pole rzeczywiście jest na cypelku między zatoczkami, o tu:
BoRa i Viola aż się zachłysnęły pięknem tego miejsca. Nie pozostało nic innego jak sprawdzić, czy można tu dojechać kamperem. Ścieżką którą przejechaliśmy na rowerach, nie dalibyśmy rady. Dojrzeliśmy kilka aut osobowych stojących na parkingu, a zatem musiały tu jakoś dotrzeć. I rzeczywiście. Jest droga leśna, którą szczęśliwie, choć nie bez kłopotów także i my na cypelek dojechaliśmy. Były miejsca, w których trzeba było odciągać gałęzie, by nie uszkodziły nam kamperów.
Postój przy samym brzegu jeziora,
wieczór przy ognisku na cyplu obok uchodzącego strumyczka….
Żyć, nie umierać.
Nazajutrz panie zaliczały kąpiele i to zarówno wodne, jak i słoneczne, a my ruszyliśmy zweryfikować, jak to jest z objechaniem jeziora Tuczno.
W tym miejscu uprzejmie donoszę, że spokojnie da się i to znakowanymi ścieżkami, a grubemu ze stanicy winno być do tego łyso.
Wracając do domu podjechaliśmy pod „Czarodziejską Górkę” pod Wałczem.
Po sprawdzeniu, że i butelka i kamper „na luzie” toczą się (chyba) pod górkę – opuściliśmy te magiczne tereny.