Jest rok 31 o.z.k.*
W swym żelowym ** domu sędziwy brams siedząc wygodnie na niewidzialnym *** fotelu odpowiada na nieskończoną ilość pytań swego wnuczka, Mikusia.
– Dziadku, co to wisi w tym starym domku pod sufitem, w kolorze żółto-pomarańczowym?
– W garażu? Aaa, masz pewnie na myśli kajak.
– A co to jest, ten kajak?
– No tak, skąd masz wiedzieć…hmm, kajak służył kiedyś do pływania po rzekach czy jeziorach.
– Aha, to taki hydratolot ****. A gdzie ma kabinę i silnik hydratowy?
– No cóż, kabiny nie było w ogóle, a do napędu kajaka służyły wiosła.
– Wiosła? A co je napędzało?
– To był napęd – brams z dumą spojrzał na swe muskularne jeszcze ręce.
– Dziadku, proszę, opowiedz mi jak pływałeś kajakiem.
Brams zamyślił się. To było tak dawno…
– Na nasz pierwszy spływ kajakowy z twoją mamą i babcią BoRą pojechaliśmy na Mazury.
Był to 11 rok p.z.k. ***** Rzeka, którą spływaliśmy, nazywała się Krutynia.
– A masz jakieś smugografie ****** z tamtych czasów?
– Smugografie? Niestety, drugiej nocy, ze stanicy w Babiętach skradli nasz samochód, czyli pojazd, którym dawniej podróżowało się po drogach na ziemi. Wraz z nim straciliśmy też aparat do robienia fotografii, bo tak się nazywała kiedyś technika utrwalania obrazów. Ale mam sporo zdjęć z innych wyjazdów na kajaki, chętnie ci pokażę…Te oto stare fotografie mam ze spływu ulubioną moją rzeką, Drawą. To było 5 lat p.z.k.
* – o.z.k. – od zakupu kampera,
** – futurystyczny pomysł bramsa na domy przyszłości zbudowane z barwionego żelu,
*** – fotel widziany dopiero w specjalnych okularach,
**** – rodzaj ultranowoczesnego wodolotu napędzanego hydratami gazowymi, wymysł bramsa
***** – p.z.k. – przed zakupem kampera,
****** – zdjęcia robione kamerą smugową – niedaleka (????) przyszłość.
– Pływania kajakiem, mój drogi Mikusiu, nie da się porównać do czegokolwiek, z czym obecnie masz do czynienia. Teraz, gdy większość rzek jest prywatna, a Strażnicy Wody * strzegą ich brzegów, nie poczujesz już zapachu płynącej rzeki… Nie zobaczysz kolorowych ważek, nieodłącznych towarzyszek kajakarzy, ani śnieżnobiałych – syczących, gdy za blisko podpłyniesz – łabędzi, pilnujących skrytego gdzieś w trzcinach gniazda.
W czystej wodzie widziałem barwną roślinność – żółte grążele, czerwone lub białe nenufary, zwane liliami, przybrzeżne pałki, sitowia, skrzypy. A czasem w ciszy, bez wiosłowania, zaskakiwałem czaplę czy bobrzą rodzinę robiącą naradę, którym drzewem się dzisiaj zająć…..
Brams nagle zamilkł zapatrzony w stare fotografie wyświetlane na całościennym ekranie multimedialnym.
– Dziadku, kończy się nadtlenek szczęścia – przerwał ciszę Mikuś.
– Co? A tak… – brams spojrzał na miernik ** i mimiką szybko ustawił poprawę nastroju.
– A inne rzeki?
– O, trochę ich było. Pokaże ci kilka fotografii z tych spływów, które wspominam najmilej.
To na przykład spływy na Piławie, dopływie Gwdy.
Rzeka o wiele spokojniejsza od Drawy.
Oprócz walorów przyrodniczych, Piława była interesująca także ze względów historycznych. Najpierw Niemcy, spiętrzając jej wody utworzyli Zalewy Nadarzyckie jako naturalną przeszkodę dla ewentualnego ataku wroga, a następnie Rosjanie po drugiej wojnie światowej na wiele lat zamknęli część rozlewisk i utworzyli miasta, których nie było na żadnych mapach – Borne Sulimowo i Kłomino.
– To bardzo ciekawe. Piława, miasta, co ich na mapie nie było. Opowiedz coś więcej, dziadku.
– Jestem troszkę zmęczony, ale poczytaj sobie – chwilę później brams głośno powiedział:
– Stary internet.
Na ścianie ukazało się kolorowe logo z napisem Windows .
– Forum karawaningowe, Zalewy Nadarzyckie w opisie bramsa.
Brams jeszcze nie skończył mówić gdy, na ekranie pojawił się tekst…
* – Strażnicy Wody – uzbrojone roboty wyposażone w czujniki oddechu,
** – miernik nastroju – urządzenie stale badające powietrze w celu określenia stanu psychicznego
„Po spływie Brdą nabrałem chęci kolejny raz „zaliczyć” Piławę.
Zapowiadała się nareszcie w miarę dobra pogoda, cholernie nie lubię moknąć w kajaku, stąd rezygnowałem z kolejnych deszczowych weekendów. Kajak mam swój, zatem nie musiałem martwić się rezerwacją i odwoływaniem terminów z uwagi na niepogodę.
Plan był prosty: 2 dni spływu, 1 dzień przewidziany na zbieranie grzybów.
Czwarty sierpień, 1 rok o.z.k.
Po 17 wyjeżdżamy Mariuszem (BoRa niestety nie mogła) z Poznania.
Po 20 km sprawdzamy zamocowanie kajaku na dachu – całe szczęście, bo okazało się , że kajaczor stanął w poprzek!
Poprawiamy i jedziemy dalej. Na polu biwakowym „Zalewy Nadarzyckie” jesteśmy trochę po 21. Kilka z lubością wypitych piwek i nyny.
Piąty sierpień, 1 rok o.z.k.
Wstajemy wcześnie, przeciągamy się z radością – stoimy nad samym brzegiem jeziora, słońce grzeje –
i przed ósmą jedziemy rowerami na grzyby. Najpierw Mariusz znajduje kilka zapalników do bomb, następnie mamy po kilka kozaków. Jedziemy w inne miejsce, tam zbieramy dalej kozaki i prawdziwki, pogoda dopisuje, humory też. Po kolejnym znalezionym prawdziwku przychodzi pora na…..pocisk, około 70 cm długi, ostro zakończony.
Zostawiam. Nie mieści się do kosza.
Zgodnie stwierdzamy, że mamy dość nazbieranych grzybów i wracamy.
Mariusz oporządził je i usmażył z boczkiem, cebulą i zaprawił śmietanką po czym delikatnie posypał serem.
Ja, żeby nie było, że nic nie robiłem, rozkoszowałem się pięknem przyrody leżąc na najbardziej do tyłu odchylonym foteliku.
Gdy się obudziłem, a na stole wszystko już było rozstawione, zatem mocno skupiłem się na degustacji. Pyszności!!
Późnym wieczorem dojeżdża reszta ekipy – Marysia i i Jurek oraz Ela, Mariuszowa białogłowa, choć brunetka.
Po nakarmieniu nowo przybyłych grzybkami i wywarem z ziemniaków (zamkniętym w słusznej pojemności flaszkę) zasypiamy, wszak jutro spływ!
Szósty sierpień, 1 rok o.z.k.
Po niewczesnej pobudce, przy pięknym słońcu zastanawiam się, dlaczego tak bardzo chce mi się pić, skoro wczoraj wydawałoby się, że zapas płynu w organiźmie uzupełniłem na kilka następnych dni.
Na razie gaszę pragnienie maślanką, a po kawie leniwie zbieramy się do spłynięcia, dziś etap do Szwecji, czyli ca 20-22 km. Miejscowość ta powstała w 1590 roku, nazwano ją tak na cześć króla Polski i Szwecji Zygmunta III Wazy,który 3 lata wcześniej objął tron w Polsce.
Co ciekawe, acz smutne, największa klęska spotkała wieś Szwecję z rąk …Szwedów, podczas potopu wyginęli wszyscy mężczyźni, a wieś spłonęła.
Załatwiamy sobie transport powrotny i zaczynamy spływ, a ponieważ od jakiegoś czasu obowiązuje całkowity zakaz spożywania alkoholu na wodach, bierzemy ze sobą zaledwie po kilka piw, które mamy zamiar spożywać wyłącznie na lądzie, podczas przerw. Jak pokazało życie, nie wszyscy ten zamiar spełnili…..
Dzisiejsza trasa jest pięknej urody,szczególnie do Zdbic. Jest na niej jedna przenoska, prawie na początku spływu, gdy musimy kajaki przetransportować aby obejść elektrownię w Nadarzycach.
Byłaby i druga, ale za moim przykładem Mariusz i Jurek odważyli się pokonać próg wodny uprzednio grzecznie wypraszając z kajaka swoje niewiasty, które zaciskając zęby, przedarły się przez pokrzywy niewłaściwym brzegiem rzeki.
Podczas jednego z kilku postojów znajdujemy całkiem sporo grzybów, tym razem w większości kurki. Jutro bardzo się przydadzą!
Ostatnie 6 km (ze Zdbic do Szwecji)pokonujemy raczej żwawo, gdyż mobilizowała nas świadomość wspólnej biesiady przy ognisku z wcześniej zapoznaną sympatyczną rodziną z Poznania, którzy spędzali na naszym polu biwakowym 2-tygodniowe, w przeważającej większości niestety deszczowe, wczasy „Pod przedsionkiem”.
Rzeczywistość przerosła nasze wyobrażenia, gdyż nestor rodu właśnie dziś kończył 33 rok życia i wręcz pałał chęcią nakarmienia nas oraz, co gorsze (jak się nazajutrz okazało) – napojenia.
W tym miejscu zaznaczę, że urodziny kolega miał zaiste wystrzałowe i huczne, gdyż przypałętała się znienacka burza, która zapewne musiała spowodować u mnie zanik pamięci objawiający się kompletną niewiedzą, jak owe przyjęcie się zakończyło.
Siódmy sierpień, 1 rok o.z.k., pierwsza część dnia
Wczorajsza burza nie pozostała bez konsekwencji, to z całą pewnością przez nią boli mnie dziś głowa i do tego huczy w uszach.
Choć wydaje się to niemożliwe, chce mi się pić jeszcze bardziej niż wczoraj. Wypity z gwinta litr maślanki w cudowny sposób przywraca mi chęć do życia, ale do spływania to jeszcze nie.
Nasi wieczorni współbiesiadnicy przeszli zaś zadziwiającą przemianę zewnętrzną– podejrzewam, że zgarbione ciała i napuchnięte twarze muszą być spowodowane dzisiejszym wyjazdem do domu. No bo czym?
Kurkami zajęła się Ela. Przygotowała je na maśle w końcowej fazie dodając jajka. Nie przypominam sobie, abym tak wspaniałą jajecznicę kiedykolwiek degustował. A skoro mam apetyt, znaczy, że skutki burzy ustępują.
Plan na dziś ulegał dynamicznej zmianie, a już pierwotna wersja upadła prawie równo z przebudzeniem się. Zakładała ona bowiem start z wypływu Piławy z jeziora Pile. Przez aklamację odrzucona z uwagi na zbyt dużą odległość, jak na naszą dzisiejszą kondycję. Poza tym chmurzyło się. I do tego znałem bardzo dobrze tę trasę, akurat jest mniej ciekawa od pozostałych etapów spływu.
To samo spotkało pomysł niewiele krótszego odcinka spod mostu w Liszkowie, a aprobatę wszyscy wyraziliśmy dla wersji 11 kilometrowej, której początek wyznaczyliśmy około 2 kilometry od zniszczonego poniemieckiego jazu. Od mojej ostatniej bytności na Piławie minęło zaledwie 2 lata, a przy jazie zmieniła się strona przenoszenia kajaków (z prawej na lewą), ale co istotniejsze, wykonano przystań do cumowania i spuszczania kajaków po ruchomych balach do wody.
Proste, a przydatne. Za jazem jest przecudny odcinek rzeki,
szkoda, że dość krótki, bo rzeka rozszerza się przechodząc w Zalewy Nadarzyckie.
Teraz w wodzie należy wypatrywać tabliczek pokazujących kierunek szlaku wodnego, gdyż łatwo pobłądzić w plątaninie rozlewisk.
Same Zalewy Nadarzyckie kolejny już raz potraktowałem szybkim wiosłowaniem. Za każdym razem albo niemiłosierny upał, albo deszcz lub jego zapowiedź powodowały szybsze machanie rąk z absolutnym wyłączeniem miejsca, gdzie płynie się wśród wysepek z drzew i krzewów. Ślicznie tu jest.
Poza tym nie znoszę pływać po otwartych akwenach.
Po dobiciu do brzegu pakujemy kajaki na dachy i ruszamy z zamiarem zwiedzenia Bornego Sulinowa i Kłomina. Alkomat wskazuje trzy zera, w tym dwa po przecinku, jest dobrze.
Siódmy sierpień,1 rok o.z.k., druga część dnia
Pamiętając wspaniałą pizzę, jaką 2 lata wcześniej spożywałem z BoRą w …Bornem, robię każdemu apetyt na nią. Tym większy, że pora jak najbardziej obiadowa.
W granicach Bornego łapie nas ulewa i biegiem pędzimy do pizzerii.
Coś sporo aut przed nią. Wewnątrz, wśród aromatów przypraw, szukamy miejsca. Jest na pięterku, na wygodnych sofach. Przed zajęciem miejsca przychodzi mi do głowy, by spytać obsługę o czas oczekiwania na ichnie smakołyki. Około 1,5 godziny! Dziękujemy, ruszamy do Domu Oficera.
Budynek robi na nas wielkie wrażenie, nie tylko swą wielkością. Położony jest wśród drzew, blisko jeziora. Marmurowe wyłogi przy drzwiach, sztukateria, rzeźba górująca nad wejściem do dawnej restauracji i przede wszystkim sala widowiskowa z ruchomą sceną. Mieściło się tu kiedyś kino, teatr i sala koncertowa.
Wyobrażam sobie, że słyszę gwar rozmów, muzykę na żywo przygrywającą oficerom, wirujące pary, wystrzały korków od szampana.
Co oni mi, u licha, wczoraj nalewali?!
Czas świetności budynku zakończył się wraz z odejściem Rosjan, którzy zabrali ze sobą „na pamiątkę” co cenniejsze rzeczy, w tym rzeczoną obrotową scenę. A czego nie zabrali Rosjanie, wzięli potrzebujący Polacy.
Poznikały marmury, parkiety, sztukaterie, o wyposażeniu nie wspomnę. To co teraz widzimy to nędzne ochłapy dające tylko wyobrażenie o wspaniałości tego budynku. I gdy znalazł się człowiek, który próbował renowacji budynku (zaczął od wymiany pokrycia dachowego), w zeszłym roku w lutym pożar spowodował runięcie dachu tej wielkiej sali, mogącej pomieścić około 1500 ludzi. Żal.
Samo Borne z każdym moim przyjazdem robi coraz korzystniejsze wrażenie. Czyste ulice, poodnawiane domy (choć oczywiście nie wszystkie), nowe knajpy, sporo turystów ; widać, że miasto żyje, w odróżnieniu do Kłomina, które jest już całkowicie miastem-widmem.
W Kłominie puste oczodoły w budynkach zamiast okien, zrujnowane, rozkradzone bloki i kamienice robią przygnębiające wrażenie. Podjeżdża do nas facet na rowerze proponując siebie jako przewodnika po tym mieście jak z horrorów, ale z braku czasu rezygnujemy.
Następnym razem poświęcę więcej czasu zarówno na Borne, Kłomino i okolice……”
– Dziadku, śpisz?
W odpowiedzi Mikuś usłyszał jedynie głośne chrapnięcie.
„Muszę wiedzieć, co dziadek odkrył w tym Kłominie i Bornem Sulinowie”- pomyślał chłopiec, a głośno powiedział: – Kłomino, Borne Sulinowo, opis bramsa.
Po chwili zagłębił się w lekturę…
„By – zgodnie z daną sobie w ubiegłym roku obietnicą – dokładniej sprawdzić te niezmiernie ciekawe tereny wokół Nadarzyc, kolejną podróż w tamte strony zaczęliśmy
w środę, 6 czerwca 2 roku o.z.k.
Szczerze mówiąc – nie wiem, czy to najbardziej odpowiednie miejsce na przeżywanie początku mistrzostw Europy w piłce nożnej….
Nie lubię zatłoczonej i niebezpiecznej krajowej „11”, więc z przyjemnością pojechałem przez Czarnków, Trzciankę i Wałcz , czyli przez piękne tereny leśne.
Pole biwakowe „Zalewy Nadarzyckie” znam jak własną kieszeń, wspaniała baza wypadowa na ryby – można wykupić pozwolenie na wędkowanie oraz nomen omen , białe i czerwone robaki brrrr…. – i na grzyby, które rosną na potęgę, ale tylko wtedy, gdy mają mokro i ciepło.
Pokrótce opiszę standard pola – nie jest to kemping!:
Toalety są. Damskie i męskie, ich czystość jest zależna od kul. turystów. Ciepłej wody brak, czyli także pryszniców. Z dostępnych sieci jedynie pajęcze, zrzut ścieków istnieje, brudnej wody nie. Podłączenie do prądu – 4zł/dzień. Na miejscu murowana wędzarnia i suszarnia dla grzybów. Wypożyczalnia rowerów, pomoc w załatwianiu kajaków. Można wypożyczyć łódki z silnikiem akumulatorowym, 40 zł/dzień.
Jest sklepik na miejscu i możliwość wykupienia domowych obiadów.
Zalety: szeroko rozumiana baza wypadowa do podziwiania walorów przyrody, zwiedzania miejsc gdzie indziej nie widzianych – np. miasto-widmo (Kłomino), zwolennicy militariów zamiast grzybów w lesie mogą poszukać pocisków, granatników, (te akurat sam w zeszłym roku znalazłem, choć wypatrywałem prawdziwków), a może nawet gąsienic. Lasy z galopującymi przez nie sarnami (kilka razy mi śmignęły przed nosem), poprzecinane jeziorkami, bagnami, wrzosowiska, górki, wykopy po albo i przedwojenne, bunkry, umocnienia, jazy, miejsca obozów jenieckich, czy wreszcie przejmujące leśne cmentarzyki z krzyżami brzozowymi.
7 czerwca, w czwartek , zaliczamy spacer w poszukiwaniu brzozowych krzyży upamiętniających miejsce pochówku tysięcy jeńców wojennych (Polaków, Rosjan, Francuzów).
Znajdujemy …Widok tyleż niespotykany, co niesamowity.
Dla zainteresowanych kilka stron znalezionych przeze mnie informacji. Szokujących informacji:
http://www.online.jastrow…wtopic.php?t=58
http://infonurt3.com/index.php?option=c … &Itemid=58
http://temat.net/historia/9816/Kilkanas … rodku-lasu
Ponieważ stosunkowo niedawno zaczęto tam prace badawcze( aktualnie w lesie nic się nie dzieje) większość informacji pochodzi od okolicznych mieszkańców, stąd zapewne rozbieżności co do oceny skali mordów.
Po południu jedziemy rowerami do Kłomina. W drodze powrotnej myślę sobie, że niedługo nie będzie po co tam jechać.
Byłem tam rok temu, miasteczko cały czas ….znika.
Jeden blok ogrodzony siatką leśną (własność prywatna) posiada okna i balkony.
Cztery porosyjskie bloki – jeszcze stojące – straszą pustymi oczodołami, wyrwanymi ościeżnicami – także i one będę (chyba) wyburzone.
W Kłominie mieszkało kilka tysięcy ludzi, były kiedyś próby sprzedaży miejscowości za 2 miliony zł, ale nie znalazł się chętny na zakup miasta-widma.
Dzierżawca pola opowiedział mi, że gdy Rosjanie dostali 48 godzin na opuszczenie swych mieszkań, większość zabrała jedynie podręczne rzeczy, tylko niektórymi udało się wywieźć ciężarówkami swój dobytek.
W kolejce czekały kolejki polskich tirów, ciężarówek i wszelkich aut nadających się do przewożenia porzuconego mienia. Zanim teren przejęło wojsko polskie (po kolejnych 2 dniach)teren był dokładnie oczyszczony….
Wracamy jacyś osowiali.
Za to na polu przygotowania do otwarcia EURO trwają na całego.
8 czerwiec, 2 rok o.z.k., piątek ,
no to dzisiaj wieczorem będzie na polu głośno, początek EURO.
Ups, napisałem wieczorem?
Hmm, jakieś dziewczyny od rana już zapodają „Polskaaaaa Biało-Czerwoniiiii”, niewiele później, dołączy do nich większe grono sióstr i braci kibicowskiej, trzeba stąd zmykać.
Jedziemy do Bornego Sulinowa popatrzeć, co się zmieniło od poprzedniego roku.
W sumie niewiele, ale i tak w porównaniu do pierwszej mojej bytności to miasteczko nie do poznania.
Powstało w środku lasu i to wspaniale widać – wysokie sosny skutecznie ukryły ewentualne próby znalezienia miasteczka przez wroga z powietrza a i słupów wysokiego napięcia nie było, dopiero w ostatnich latach pojawiły się słupy oświetlające ulice.
Stare budynki niemieckie i późniejsza „wielkopłytowa” modyfikacja dokonana przez Rosjan są sukcesywnie odnawiane i sprzedawane. Widzę sporo ofert sprzedaży nawet w już poodnawianych mieszkaniach, pewnie wynika to z braku przemysłu, a zatem zatrudnienia.
Największą atrakcją budowlaną Bornego był wielki Dom Oficera zbudowany na kształt podkowy, pięknie położony przy zejściu do dość dużego jeziora Pile. Był, bo obecnie jest ruiną, ale i tak wiele można sobie wyobrazić przechadzając się – bardzo ostrożnie!!! – po wielkich, zdewastowanych pokojach, a największą powierzchnię zajmowała sala na ponad 1000 osób.
Kolejnym atrakcyjnym miejscem mogłaby zapewne być willa słynnego niemieckiego generała Guderiana, ale jest prawie kompletnie zniszczona, tak że nie warto podjeżdżać.
Przepyszna pizza z pieca opalanego drewnem, zjedzona w „Trattoria Crispiano „( knajpę serdecznie polecam, 2 dni później specjalnie dla tej pizzy pojechaliśmy tam ponownie), wprowadza mnie w znakomity humor, a już niedługo gramy z Grekami.
Oby nasi mi tego nastroju nie zepsuli!!!
Gdybym pisał tę relację „Live” dodałbym po kilku godzinach:
Trochę zepsuli, ale gdy nie ma zwycięstwa na dzień dobry, to dobry i remis.
Na polu śpiewy trwały do końca meczu, później jakby powietrze z ludzi uszło i mogliśmy w prawie całkowitej ciszy delektować się różnymi grilowanymi smakołykami.
9 czerwiec, 2 rok o.z.k., sobota
Dziś załatwiamy 3 łódeczki z napędem aku w komplecie z wiosłami i ruszamy podziwiać zalewy.
W odróżnieniu do kajaków – jest to sama przyjemność. Można skupić się tylko na podziwianiu wspaniałych okoliczności przyrody miast męczyć się wiosłowaniem.
Opływamy w kilka godzin prawie cały teren zalewów, prawie bo nie chcemy wracać „na wiosłach”, choć obawy okazały się płonne, akumulatory jeszcze wieczorem trzymały.
10 czerwiec, 2 rok o.z.k., niedziela